Polski
Gamereactor
artykuły

GRozkmina: Jak często wystawiamy maksymalne oceny w recenzjach?

I jakimi kryteriami się przy tym kierujemy?

HQ

Paweł: Sam przeważnie bardzo długo zastanawiam się nad oceną. Wstępna pojawia się zwykle po kilku godzinach grania i bardzo mało razy przejechałem się na swojej intuicji w tym temacie. Istnieje, jak by to ująć... pewnego rodzaju instynkt, który wyrabia się u wielu redaktorów po wieloletnim pisaniu. Na szczęście gry potrafią również zaskoczyć i dopiero wtedy zaczyna się zabawa.

Jak ocenić grę, by jednocześnie być szczerym ze sobą, ale by ocena odzwierciedlała jej zawartość? W kieszeń wsadźmy bełkotanie o „obiektywizmie" w recenzjach. Takie coś nie istnieje. Ocena zawsze jest subiektywna, tak jak całe postrzeganie danej gry. Sztuką jest spojrzenie przy wystawianiu oceny nieco ponad swój subiektywizm. Zastanowienie się, co może irytować graczy innych od ciebie, a co może im się podobać. Uważam, że skala jest inna w przypadku każdego z segmentów gier. Inaczej oceniam malutki tytuł, który wywarł na mnie duże wrażenie, a inaczej kolosa z wyżej półki. Na tej samej zasadzie nie zestawiam ze sobą horroru i komedii, bo są to dwa zupełnie inne gatunki i mają co innego dostarczać widzowi.

Staram się nie wystawiać często not maksymalnych. I od razu zaznaczę, że „dyszka" nie oznacza dla mnie gry idealnej - takich gier nie było, nie ma i nie będzie. Natomiast mogą być to gry bliskie ideału, dla mnie. Dla mojego poczucia estetyki, dzięki dostarczonym mi emocjom czy rozgrywce, która, jak wiadomo, powinna być kluczowa. Najbardziej cenię jednak w grach historię i dobrze napisane postacie. Zależnie więc od tematyki przymykam oko bardziej lub mniej na wykonanie techniczne. Jest dla mnie ono ważne, bo uważam, że w czasach, w których żyjemy, gry powinny, a nawet muszą być ładne, ale nadal nie jest to czynnik najważniejszy. W pierwszych chwilach po ograniu danego tytułu kieruję się więc emocjami i tym, ile dostarczyła mi ich gra. Natomiast zestawienie tych emocji z techniczną warstwą tytułu daje mi ocenę końcową. Jeśli uznaję, że problemy nie przysłaniają ogółu, a o grze myślę długo po jej skończeniu... cóż, nie mam wtedy wątpliwości, że odcisnęła na mnie większe piętno. Idealnym przykładem jest tu The Last of Us. Wystawiłem grze „dychę", pomimo że gdy rozłożymy ją na czynniki pierwsze, nie ma w niej nic odkrywczego, jednak po zebraniu wszystkich tych elementów powstaje twór niezwykły. Przemyślany. Skończony. Do dziś myślę nad postaciami, nad fabułą, nad zbliżającą się drugą częścią, ogólnie nad uniwersum. Takich przykładów może i nie jest dużo, ale uważam, że pomimo swoich niedoskonałości wiele gier zasługuje na bycie w naszych oczach doskonałymi.

GRozkmina: Jak często wystawiamy maksymalne oceny w recenzjach?
To jest reklama:

Ola: Hm, bardzo interesujący temat, ale też rozciągający się niczym rzeka. Ja, jako ja, do wszelkich „dziesiątek" podchodzę BARDZO rygorystycznie. Jako naczelna nie każę nikomu zmieniać oceny, pod warunkiem, że recenzja została dobrze uargumentowana - to w końcu tekst z natury subiektywny, dlatego jeżeli redaktor przekona mnie do swojego stanowiska, nie mogę wpłynąć na jego opinię. Musi dostrzegać fakty, ale to, jak je odbiera i to, czy potrafi objaśnić swoją wypowiedź, zależy już wyłącznie od niego.

Mnie zdarza się wystawić taką ocenę raz na kilka lat - musi to być coś przełomowego, wciągającego na setki godzin (mówiąc o segmencie AAA), re-grywalnego. To bardzo - jak nie lubię tego słowa - prestiżowa ocena, więc jestem niezwykle ostrożna przy dodawaniu tego zera. A jeśli postawiłabym się w roli czytelnika, niewiarygodny jest dla mnie autor, który co rusz wystawia „dyszkę" jakiejś grze.

Z ostatniego dziesięciolecia takimi kamieniami milowymi branży są dla mnie na pewno trylogia Mass Effect, The Elder Scrolls V: Skyrim i Persona 5. Każdy z tych tytułów ma wiele wad, ale też każdy tak bardzo przetarł szlaki w designie, projekcie rozgrywki i storytellingu, że nie zwraca się na uwagi, nieważne, jak wiele czasu upłynie. Jasne, że wszystkie portale i redakcje mają swoje własne kryteria ocen - niektóre używają skali szkolnej, inne mogą korzystać z połówek, pozostałe oceniają w kilku kategoriach i wyciągają średnią, a jeszcze inne, jeśli chcą, mogą wystawić grze ocenę 8.8, albo lepiej - 8.4, cokolwiek to znaczy. Nie zasługuje na pełną połówkę, ale też nie na ćwiartkę, więc jest tak pomiędzy? Oczywiście teraz się droczę, ale wiecie, o co chodzi - co kraj, to obyczaj. W moim prywatnym odczuciu w „grach na dychę" nie chodzi o to, że nie mają wad, albo że mają mniej wad niż inne gry. Pytanie brzmi, czy są na tyle ujmujące, że potrafimy na te wady nie tylko przymknąć oko, ale też kompletnie je zignorować. Mamy świadomość, że istnieją, ale nie są dla nas istotne.

P.S. A tak naprawdę, spoilując wypowiedź Bartka, ja również najchętniej pozbyłabym się systemu punktowego, głównie przez ten branżowy bałagan i brak ogólnych zasad wystawiania ocen na całym świecie. Co mi mówi 7/10 magazynu ABC, skoro dla portalu XYZ 7/10 to kiepścizna?

To jest reklama:
GRozkmina: Jak często wystawiamy maksymalne oceny w recenzjach?

Asia: „Gra do dupy, siedem na dziesięć".

Ciężko mi wystawić ocenę ot tak. Zwykle czekam aż opadnie bias wrażeń - nie chcę oceniać gry jako arcydzieło tylko dlatego, że mnie wciągnęła, patrzę na to, co sobą wnosi, jaką pracę włożono w jej wykonanie... i zwykle nie daję żadnej oceny. Jeśli ktoś ma się kierować moją oceną, niech najpierw przeczyta argumenty, potem zdecyduje, czy numerek do nich pasuje. Stąd zwalam dobranie numerka na Olę.

Gra, która mnie odpycha, ma jakieś inne wartości, warte podbicia oceny. Nie daję też maksa nawet czemuś, co „hajpuję", bo zdaję sobie sprawę z tego, że moja ocena spadnie za kilka tygodni, kiedy opadnie i hajp. A wówczas byłoby to wprowadzanie innych w błąd.

GRozkmina: Jak często wystawiamy maksymalne oceny w recenzjach?

Łukasz: Kompletnie nie mój temat. Szczerze mówiąc, do ocen nigdy nie przykładałem jakiejś szczególnej wagi. Często wystawiam je pod napływem emocji związanych ze świeżo ukończonymi grami. Potem, z perspektywy czasu, widzę podobną ocenę w dwóch skrajnie różnych grach i mam twardy orzech do zgryzienia - zmienić ocenę czy zostawić to, co wybrałem pierwotnie?

Jeżeli chodzi o kryteria, to zawsze gdzieś tam z tyłu głowy kalkuluję sobie poszczególne składowe, ale... jak zawsze, górę bierze ogół wrażeń i przemyśleń, jakie nałożą się na siebie po ograniu danej pozycji. Zdaję sobie sprawę, że jest masa leniwych osób, które nawet nie czytają recenzji i czym prędzej wędrują do oceniaczki. Niemniej jednak jestem zagorzałym przeciwnikiem takiego postępowania. Od zawsze uważałem, iż najważniejsza jest treść recenzji, a nie jej podsumowanie w postaci oceny.

GRozkmina: Jak często wystawiamy maksymalne oceny w recenzjach?

Bartek: Zabrzmi trochę dziwnie (dziwnie jak na osobę, która pisze recenzje), ale najchętniej pozbyłbym się systemu punktowego. Przed dołączeniem do ekipy Gamereactora pisałem dla innego serwisu i tam nie wystawialiśmy grom, filmom, książkom czy sprzętowi ocen. Uznaliśmy, że wszystkie nasze przeżycia zawrzemy w tekście i nie będziemy sprowadzać tych kilku tysięcy znaków do jednej cyfry. Ale nie to jest przecież temat, prawda? Więc kilka razy zdarzyło mi się uznać jakąś grę za coś ponadprzeciętnego i godnego maksymalnej noty. Co zawierały? Przede wszystkim, gra musi być... grą, o czym wielu twórców bardzo często zapomina, koncentrując się jedynie na historii czy budowaniu postaci i ich wzajemnych relacji. Przyjemność płynąca z samego obcowania z grą to dla mnie bardzo istotny czynnik każdej produkcji - nawet najlepsza fabuła spadnie na dalszy plan, gdy rozgrywka jest toporna. I mówi to osoba, która uwielbia „okruchy życia", opowieści o przyjaźni, a w redakcji robi za trzecią kobietę (bo przecież tylko baby się wzruszają, co nie?).

Seria Mass Effect (cała) to jest dla mnie przykład takiego maksa, gdzie absolutnie każdy element gry, jak na swoje czasy, stał na bardzo wysokim poziomie i wyróżniał się na tle pozostałych produkcji. Jednak żeby nie „spuszczać" się tylko nad Mass Effectem, to inną taką grą jest dla mnie Spec Ops: The Line. Na pozór zwykła strzelanka trzecioosobowa, która przez pierwsze kilkanaście godzin usypia gracza właśnie swoją schematycznością; jest piasek pustyni, grupka żołnierzy z misją do wykonania, żarciki w stylu tych z początku „Helikoptera w Ogniu", gdzie jeszcze wszyscy żyją i są „dobrymi" Amerykanami. Nic specjalnego, czego nie było wcześniej w popkulturze. Produkcja neguje jednak działania gracza, a w dalszych etapach mówi odbiorcy wprost: jesteś cholernym mordercą; to twoja wina; dlaczego we mnie grałeś?; gdyby nie ty, nie doszłoby do tego wszystkiego; mogłeś porzucić mnie na samym początku, nawet w ogóle nie zaczynać, ale nie, ty musiałeś zagrać w swoją grę. Proszę, jesteś cholernym mordercą. Nie ma zbyt wielu produkcji, które w tak dorosły i przemyślany sposób krytykują odbiorcę za samo granie i rzeczy, które robi w trakcie rozgrywki. I za to „Spec Opsowi" należy się 10/10. Bo przy tym wszystkim, co napisałem wyżej, jest bardzo dobrą strzelaniną i to strzelanie jest piekielnie przyjemne.

GRozkmina: Jak często wystawiamy maksymalne oceny w recenzjach?


Wczytywanie następnej zawartości