Polski
Gamereactor
artykuły
Assassin's Creed II

Historie, które kupiły nas w kilka minut

Czyli moje ulubione prologi i openingi gier.

HQ

Nieważne, jak się zaczyna, ważne, jak się kończy - to jedno z tych powiedzeń, które raczej nie ma pokrycia w rzeczywistości świata gier wideo. Ile razy zdarzyło się Wam porzucić daną grę po zaledwie kilkunastu minutach, ponieważ uznaliście ją za nieciekawą? Mnie sporo, o czym świadczy ta „kupka wstydu", którą chowam pod biurkiem.

Właśnie te kilkanaście pierwszych minut to najważniejszy moment w grze - zaledwie kilka chwil, podczas których twórcy muszą zachęcić odbiorcę do dalszego poznania świata przedstawionego. Składa się na to cała masa różnych czynników - oryginalny projekt postaci, wpadająca w ucho muzyka, klimat czy chociażby naturalne wprowadzenie gracza w mechanikę rozgrywki (taki niezauważalny samouczek - produkcja niedosłownie uczy użytkownika nowych rzeczy, a on nawet nie zdaje sobie z tego sprawy).

Wystarczy tylko jeden taki element, by pokazać, że gra jest warta zachodu. Są jednak wyjątkowe studia deweloperskie, które opanowały sztukę tworzenia openingów do perfekcji i zapisały się dzięki nim na kartach growej historii. W tej liście chciałabym opisać piątkę prologów, które wywarły na mnie największe wrażenie i są również niezwykle rozpoznawalne w środowisku graczy.

Wybory, deszcz, deszcz, depresja, deszcz, więcej deszczu

Assassin's Creed II
Ethan już w pierwszych minutach gry pokazuje, że jest bardzo specyficzną postacią.
To jest reklama:

Choć z pozoru mogłoby się to wydawać banalne, nie każdej grze w ciągu pół godziny udaje się przedstawić całą istotę siebie i pokazać odbiorcy, czego może się po niej spodziewać. Heavy Rain spośród wszystkich produkcji studia Quantic Dream od początku pokazuje graczowi wszystkie swoje karty i nie udaje czegoś, czym nie jest - nie stara się dopasować większej grupie odbiorców.

Jeden z najbardziej klasycznych zabiegów - zwrot akcji i napisy otwierające z charakterystyczną muzyką - po tylu dekadach nadal działa.

Najpiękniejsze w rozpoczęciu tej gry są metafory napływające z każdej możliwej strony oraz ciężki, depresyjny klimat. Słowa Heavy Rain nie znalazły się w tytule bez powodu. Na pochwałę zasługuje również właśnie ten niezauważalny samouczek: bohater budzi się, zagląda do szafy, bierze prysznic, myje zęby, idzie popracować, wita się z żoną, bawi z dziećmi. W tle nieprzerwanie gra niepokojąca muzyka, dająca jasny sygnał - w tej historii nawet szczęśliwe momenty będą przesiąknięte patosem. A my w międzyczasie nauczyliśmy się sterowania, mechaniki i systemu decyzji na prostych, lecz dynamicznych czynnościach.

To jest reklama:

Początkowo to atmosfera i specyfika produkcji trzymają w napięciu najbardziej i kuszą, by odbiorca sięgnął po więcej. Czym byłby jednak dobry prolog, gdyby nie zawierał w sobie zaskakującego zwrotu akcji? Wszystko komplikuje się, gdy syn głównego bohatera ginie na jego oczach podczas kolejnej zwykłej czynności, czyli rodzinnego wypadu do galerii handlowej. O ile to nie było aż tak sporym szokiem, bo czyjąś śmierć zwiastowały właśnie te smutne utwory i sama postać dziecka nie została napisana wyraziście (ktoś uznał, że skoro i tak zginie za dziesięć minut, to nie zasługuje na dobry charakter), o tyle to, co dzieje się później, jest prawdziwym arcydziełem.

Ostatni z nas

The Last of Us w niemal każdym aspekcie przewyższa kultowe Heavy Rain - stosuje dokładnie te same zabiegi, ale wyraźnie je skraca. Joela i jego córkę Sarę poznajemy w codziennych okolicznościach i mimo że ich wspólne życie zakończy się za dziesięć minut, zdążymy tę
zadziorną dziewczynkę polubić.

Assassin's Creed II
Jeśli szkoda Ci postaci, którą widziałeś przez mniej niż kwadrans, to wiesz, że była dobrze napisana.

Produkcja studia Naughty Dog niczego nie stara się na siłę przeciągać ani skracać - emocje i czas na ich odpowiednie doświadczenie są w prologu The Last of Us wykonane tak perfekcyjnie, że łezka kręci się w oku podczas każdego przejścia, czego niestety zabrakło w Heavy Rain. W jednej scenie widzimy Joela i Sarę wspólnie oglądających telewizję, po zaledwie mrugnięciu jesteśmy świadkami początku apokalipsy, subtelnie uczymy się mechanik gry, a następnie dość drastycznie przekonujemy się, że będziemy mieć do czynienia z czymś niezwykle emocjonalnym. Prolog kształtuje i przedstawia nam złożony charakter Joela oraz sprawia, że możemy się z bohaterem utożsamić.

Piękno chaosu?

Po wszystkim The Last of Us również stosuje wcześniej wspomniany i niezawodny zabieg - timeskip, napisy, muzyka. Czas na przemyślenie.

Wejście smo... Sheparda!

Assassin's Creed II

BioWare można wiele zarzucić, ale smykałkę do tworzenia prologów mają jak nikt inny. Oczywiście, że rozpoczęcia drugiej i trzeciej części trylogii Mass Effect są równie dobre, ale to właśnie opening pierwszej odsłony stał się dla mnie tym kultowym. Wszystko za sprawą niesamowitej, epickiej muzyki i niekonwencjonalnego klimatu. Gracz wsiąkał w to całym sobą, inaczej się po prostu nie dało.

Kto nie czuje w kościach zapowiedzi niezwykłej przygody, ten bosh'tet!

To tylko dwie minuty, a sprawiły, że produkcję można było później odrzucić z różnych powodów, ale na pewno nie dlatego, że jej początek nie przypadnie graczowi do gustu. Prolog pierwszego Mass Effecta jest stworzony z takim rozmachem i odwagą, jakby BioWare wiedziało, że stanie się nowym wyznacznikiem branżowych trendów. Mamy w nim wszystko to, co w dobrym prologu znaleźć się powinno - dozę tajemnicy, krótkie przedstawienie postaci, subtelny samouczek, zwrot akcji i wprowadzenie gracza w świat przedstawiony.

Ostateczna fantazja

Kto nie zna kultowej sceny z pociągiem, niech pierwszy rzuci kamieniem, a później wyjdzie, zagra w Final Fantasy VII i dopiero zastanawia się nad powrotem.

„The Famous Opening" mówi samo przez się.

Muzyka po dziś dzień jest jedną z najmocniejszych stron wszystkich Finali, jednak w częściach od 1 do 9 grała o wiele większą rolę. Brak aktorów głosowych sprawiał, że to właśnie ścieżka dźwiękowa budowała cały klimat i napięcie. Tu całą robotę zrobiła niesamowita kolorystyka cyberpunku, utwór w tle i ponadczasowe jak na lata 90. animacje - słowa były niepotrzebne. Po prostu patrzcie i podziwiajcie. Midgar stoi przed Wami otworem.

Assassin's Creed II

Nawet walka Squalla i Seifera z otwierającej cutscenki w Final Fantasy VIII nie przebiła dla mnie wejścia Clouda, choć wielokrotnie stawałam w szranki z przyjaciółmi i wykłócałam się, który początek zrobił na nas większe wrażenie. Bezapelacyjnie moim zdaniem wygrywa jednak pociąg z „siódemki", być może za sprawą tego, że jest pierwszą animacją stworzoną w 3D w historii japońskiej legendy. Albo nie, bo po prostu kocham siódmego Finala i już.

„...and may it never change us"

Długo zastanawiałam się, czy nie wstawić w to miejsce openingu z Assassin's Creed III, ponieważ właśnie tę część lubię najbardziej i zawsze coś wpada mi do oka, gdy Haytham samotnie wspina się na maszt statku.

Dzięki tej scenie zawsze mam ogromną ochotę wrócić do Assassin's Creed II.

Mimo tego uważam, że najbardziej kultowym otwarciem spośród wszystkich dziewięciu odsłon serii Assassin's Creed jest ten z „dwójki". Jestem przekonana, że wiecie, o czym mówię. O ile sama historia Ezia jest w wielu momentach na siłę przedłużana i nużąca (nawet prolog początkowo wydaje się dość toporny), o tyle jej rozpoczęcie jest jej absolutną kwintesencją. Nabiera jeszcze większego znaczenia, gdy znamy dalszą część losów młodego szlachcica. Nagle w pięknej muzyce, charyzmatycznych bohaterach i niespotykanym nigdzie indziej klimacie dostrzegamy masę smutku...

Assassin's Creed II

Listę kończę tym jakże optymistycznym akcentem i jeszcze mam do Was dwa pytania - czy zły koniec potrafi Wam przyćmić nawet najwspanialszy początek? I jakie są Wasze ulubione prologi oraz openingi gier wideo?

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości