Polski
Gamereactor
artykuły
Life is Strange

Nie otwierajmy otwartych zakończeń

Czyli moje przemyślenia po przeczytaniu pierwszego zeszytu komiksu Life is Strange.

HQ
Life is Strange

Otwarte zakończenia nie zawsze pozostawiają po sobie nieprzyjemne uczucie niedosytu. Wręcz przeciwnie - często są przepiękną kropką, która znalazła się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, i nie trzeba jej dopisywać już kreseczki, by zamieniła się w przecinek. Coby daleko nie szukać, The Last of Us, Final Fantasy X czy wreszcie pierwsze Life is Strange - każda z tych gier była zakończona, a otwarta forma ich epilogów wcale nie wpływała na całokształt historii negatywnie. Powiedziałabym, że w każdym przypadku dodawała im odpowiedniego wydźwięku i charakteru.

The Last of Us miało opowiedzieć konkretną epokę z życia Ellie i Joela, ni więcej, ni mniej. Miało przedstawić ich relację, to, jak zmieniała się na przestrzeni czasu. I choć The Last of Us Part II jeszcze się nie ukazało, to wolałabym nie czekać na tę kontynuację. W Final Fantasy X tajemnicza końcówka wywołała setki dyskusji, a co za tym idzie - jeszcze więcej różnych teorii, które tylko urozmaicały ukazaną w grze historię. Wszyscy wiemy, co później porobiło się w Final Fantasy X-2. Siłą Life is Strange natomiast było to, że zakończenie mogliśmy dopowiedzieć sobie sami. Czy ceną za życie Chloe było całe miasto, czy może jej przeznaczeniem jest zginąć i stanie się to nawet po wybraniu opcji „poświęć Arcadia Bay"?

Life is Strange
Tak, to prawdziwa teoria chaosu.
To jest reklama:

Usiłuje to wyjaśnić komiks, będący pełnoprawną kontynuacją wydarzeń z gry. Jego akcja umiejscowiona została w Seattle, rok po katastroficznym tornado, które zrównało miasteczko Arcadia Bay z ziemią. Dzieło w teorii przedstawiać ma dalsze losy Max i Chloe po tym, jak studentka ostatecznie ocaliła swoją najlepszą przyjaciółkę / kochankę, poświęcając wszystko inne. I choć jest to „moje" zakończenie, to nie jestem z przedstawionej historii zadowolona.

Pierwszy zeszyt z trzech zapowiedzianych jest zaledwie wprowadzeniem, delikatnym muśnięciem, i niewiele się z niego dowiadujemy, więc bardzo nie chcę przekreślać komiksu na wstępie, ale nie ukrywam, że nie podoba mi się to, co w nim przeczytałam. A najbardziej nie podoba mi się chyba to, że czyta się go jak fanfic. Całkiem ładny, momentami interesujący, szanujący pierwowzór, ale nadal fanfic. Bo jego twórcy nie potrafili zdecydować się na kanon i zamiast tego wymieszali oba zakończenia, aby przypadkiem nikomu nie zrobić źle. A jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Jasne, narzucenie kanonu zawsze boli, odbiera w jakiś sposób sens podejmowania decyzji w grze, ale czasami po prostu trzeba takowy ustalić, by stworzyć spójne uniwersum. W komiksie Life is Strange dzieją się natomiast rzeczy niestworzone, które w oryginale nigdy nie miały miejsca, dlatego kołują, bardzo. Wirtualna Max dzięki swoim mocom przemieszczała się między liniami czasowymi i mieszała w historii, ale zawsze każda jej decyzja prowadziła do zupełnie innych wydarzeń, i tak na przykład ocalenie Williama spowodowało, że Chloe skończyła na wózku inwalidzkim jako zwykła nastolatka, nie punkówa o niebieskich włosach. Tymczasem w komiksie wygląda to tak, jakoby Max istniała w obu liniach czasowych naraz: tej, w której Chloe żyje, i tej, w której została zastrzelona, jednak... bez względu na swój wybór, Max znajduje się w dokładnie tym samym miejscu, z dokładnie tymi samymi ludźmi, tylko po prostu wraz z Chloe lub bez Chloe. Jako że wątek sam w sobie jest interesujący, mam nadzieję, że w kolejnych zeszytach nabierze nieco więcej sensu.

Life is Strange
Captain Bluebeard i Long Max Silver powracają!

Nie zmienia to jednak faktu, że trudno jest wczuć się w tę historię, gdy obie bohaterki zostały naprawdę źle napisane i zupełnie nie przypominają siebie. O, Chloe przykładowo dopiero po roku stwierdziła, że może należałoby odwiedzić grób matki, no przecież. Max z kolei zadaje się z bardzo specyficzną bandą i polubiła imprezy, podczas gdy jej przyjaciółka stroni od towarzystwa. Na to wszystko oczywiście mogła mieć wpływ cała tragedia związana ze zniszczeniem Arcadia Bay, a dziewczyny niosą na plecach wielkie brzemię, ale właśnie w tym problem - komiks tego absolutnie nie przedstawia i cierpi przez kiepską narrację.

To jest reklama:

Chyba właśnie ta nijakość rozczarowała mnie w nowej historii. To niezdecydowanie, czy zrobimy z dziewczyn parę czy nie (bo musicie wiedzieć, że pierwszy zeszyt tego nie wyjaśnia - z jednej strony otrzymujemy wyraźne sygnały, że tak, między Max i Chloe jest więź znacznie potężniejsza, z drugiej odniosłam wrażenie, że autorki jakoś boją się do tego oficjalnie przyznać), czy wybierzemy jedno zakończenie, czy zamierzamy mieszać oba.

Life is Strange
Jak dobrze, że Life is Strange 2 to już zupełnie inna historia...

Nie chcę, żeby twórcy patrzyli na otwarte zakończenia wyłącznie jak na furtkę do przyszłej potencjalnej kontynuacji. Chcę, żeby były kropką, zamierzoną, i już. Nie tylko bezpiecznym rozwiązaniem. Na ten moment traktuję komiks Life is Strange raczej jako „co by było, gdyby...", nie jako pełnoprawną, oficjalną kontynuację. Jeszcze nie dał mi powodu, bym zmieniła zdanie, że otwarte zakończenia powinny pozostać... zamknięte.

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości